same jak Kylie. Było to dziwne uczucie, zupełnie jakby obie
patrzyły w lustro zniekształcajace troche odbicie. Victoria Amhurst odwróciła sie nagle, jakby wyczuła obecnosc intruza usiłujacego wtargnac w jej idealne ¿ycie. Dostrzegła Kylie, szepneła cos do me¿a, po czym szybko zwróciła wzrok na ołtarz. Siedziała sztywno, jakby połkneła kij, nie odwróciła sie ju¿ ani razu. Organista zaczał grac i zebrani w kosciele wierni 439 zaintonowali pierwszy hymn. Victoria powiedziała cos cicho do córki, która, zapewne stosujac sie do polecenia matki, tak¿e ju¿ sie nie odwróciła. Ale Kylie czuła ciekawosc swojej przyrodniej siostry, jej fascynacje. Po mszy na schodach przed kosciołem Kylie smiało podeszła do rodziny rozmawiajacej z ksiedzem. Conrad spojrzał na Kylie wzrokiem, który mógł zabijac. Zrobił sie czerwony na twarzy, przeprosił ksiedza i z usmiechem, który przypominał grymas, chwycił ja za łokiec z taka siła, ¿e a¿ ja zabolało. Odciagajac Kylie od swojej rodziny, sprowadził ja na dół, a potem dalej, za kosciół, gdzie na ziemi le¿ały płatki kwiatów wisni. Drzewa zaczeły ju¿ wypuszczac liscie. Odwrócił sie do niej gwałtownie. Ciepły, wiosenny wiatr szarpał sukienke Kylie i rozwiewał siwe włosy Conrada. Z nieba zaczeły spadac pierwsze krople deszczu. - Najlepiej bedzie, jesli zaraz stad znikniesz - wyszeptał zimno, tonem nie znoszacym sprzeciwu. Był czerwony na twarzy, ale usta miał blade, jakby nie było w nich ani kropli krwi. - I nie wa¿ sie ju¿ nigdy pokazywac w tym kosciele. - To wolny kraj - odpaliła smiało. Stalowe palce nieomal zmia¿d¿yły jej ramie. - Ale niektórzy sa tu bardziej wolni ni¿ inni. Lepiej to sobie zapamietaj. - Ja chce tylko... - Nic nie dostaniesz. Zapłaciłem ju¿ twojej matce, i to słono. Teraz zostaw nas w spokoju, bo po¿ałujesz. Zamienie twoje ¿ycie w piekło. - Ju¿ to zrobiłes - szepneła Kylie. - Mylisz sie. Jesli sadzisz, ¿e teraz jest ci zle, to tylko poczekaj. Wiedz, ¿e jesli jeszcze raz osmielisz sie wejsc mi w droge, bedziesz tego ¿ałowac do konca swoich dni. Masz. - Siegnał do kieszeni i wyciagnał z portfela piec banknotów studolarowych. - Wez to, kup sobie cos ładnego i nigdy, słyszysz, nigdy, nie próbuj zbli¿yc sie do mnie ani do mojej 440 rodziny. Nie pozwole, ¿eby ktokolwiek mnie szanta¿ował, dreczył ani naciagał. - Wcisnał szeleszczace banknoty w dłon Kylie, odwrócił sie na piecie i ruszył szybko w strone koscioła. Nie wiedział, ¿e na jego szary garnitur spadaja bladoró¿owe płatki. Nie wiedział te¿, ¿e Kylie nigdy sie nie podda. Stała tam ze scisnietym sercem, prze¿ywajac odtracenie i sciskajac w rece pieniadze. Miała ochote pobiec za nim, zrobic scene, rzucic mu te pieniadze pod nogi. Powstrzymała sie jednak. Niczego by w ten sposób nie osiagneła. Nie mo¿e byc taka szczera. By dostac to, czego chce, musi byc przebiegła. I była.