popatrzył na nią z góry.
Rzeczywiście niewiele się tu działo. W Filadelfii zaś napadnięto i brutalnie zamordowano biedną Bethie. Wczoraj Everett zawiadomił Glendę, że z domu opieki na Rhode Island porwano ojca Quincy'ego. Natychmiast wyznaczono trzech agentów do poszukiwania Abrahama Quincy'ego, chociaż nikt nie miał złudzeń po tym, co się stało z byłą żoną Pierce'a. Owszem, tam coś się działo. Tutaj po prostu nic. Glenda siedziała na miejscu i wysłuchiwała okropności opowiadanych przez różnych świrów. Z godziny na godzinę czuła, jak nerwy zaczynają jej puszczać. W końcu jednak taką miała pracę. Najbardziej bolało ją, że Montgomery nawet nie raczył się z nią skonsultować, chociaż najwyraźniej tak samo dobrze jak ona wiedział, co się działo w domu Quincy'ego. - Musimy odnaleźć źródło przecieku informacji - powiedziała do Montgomery'ego. - Ta osoba może się jeszcze zjawić. Nie możemy tego wykluczyć. - Która osoba? Tajemniczy wróg Quincy'ego? Daj spokój! Nie mów, że kupiłaś tę kiepską bajkę! - Co masz na myśli? - Posłuchaj. Oddam ci przysługę. Jako agent, który ostatnie dwie doby spędził w Filadelfii, powiem ci wprost. Nie było żadnego włamania. Przestępstwa nie dokonał nikt obcy. To wszystko zostało tak ukartowane, że można by zrobić z tego scenariusz do wystawiania na Broadwayu! Pomyśl o oknie w łazience. Zostało wybite od środka i część odłamków szkła dla zmyłki wrzucono do środka. Dalej mamy najnowocześniejszy system alarmowy. Ktoś wyłączył go, używając kodu dostępu, parę minut po dwudziestej drugiej. Sąsiadka przysięga, że w tym samym czasie widziała, jak Elizabeth Quincy wchodziła do domu w towarzystwie mężczyzny bardzo podobnego do Quincy'ego. Nawet samo miejsce zbrodni. To był szybki brutalny atak, żadnego gwałtu ani tortur. Położenie ciała, okaleczenie pośmiertne - to wszystko zrobiono na pokaz! Żeby wyglądało na napad sadysty seksualnego. 186 - Myślisz, że zrobił to Quincy. - Ja wiem, że to on. Tylko że ja nie zrobiłem takiej świetnej kariery jak on. Z drugiej strony rozumiem, że sama myśl o tym wprawia cię w zakłopotanie. Byłaś wpatrzona w najlepszego z najlepszych i... - Zamknij się! - Glenda skierowała się do kuchni. Montgomery poszedł za nią. - Wiem, że mnie nie lubisz - ciągnął z uporem. - Wiem, że się źle ubieram. Wiem, że nie znam się na polityce ani na naszych zagrywkach. Jestem pomarszczonym grubasem. Ale to nie znaczy, że jestem idiotą. - To prawda. Twoje ubranie nie świadczy o niekompetencji. Ale świadczy o niej twoje postępowanie w sprawie Sancheza. - O! - Wykrzyknął, zaciskając dłonie przed sobą. - Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu i kiedyś się o tym dowiesz. Teraz Glenda poczuła się lepiej, jakby powoli zyskiwała przewagę. Wiedziała, że miejsce zbrodni na Society Hill nasuwa pewne wątpliwości. Quincy sam powiedział, że w końcu uznają go za głównego podejrzanego. Montgomery wypowiadał głośno obawy, które i ją dręczyły. Nie chciała tego słuchać. Dlatego przeszła do natarcia. - Spaprałeś sprawę Sancheza... - Popełniłem błąd. - Dzięki Quincy'emu nie straciliśmy twarzy. - Nigdy nie twierdziłem, że jest złym psychologiem. - Daj spokój! Wszyscy wiedzą, że go obwiniasz. Już sama czkawka po spapranej robocie jest nie do zniesienia, a co dopiero świadomość, że inny agent zgarnął wszystkie pochwały. Albert, ile razy każdego wieczoru