Opowiadał mi pan o swojej niefortunnej wizycie u pani Hastings-Whinborough - pisał Thorhill. - Być może zainte-resuje pana wiadomość, że owa młoda dama nie wstała jeszcze odnaleziona. Mój kolega po fachu, pan Jameson, który zajmuje się jej sprawami, przypuszcza, że uciekła do Abbots Candover! Wszystko wskazuje na to, że zatrzymała się tam u swojej kuzynki. Powiedziałem panu Jamesonowi, że to dość wątpliwe: piękne dziedziczki nie pozostają nie zauważone w małych wioskach.
Dało się zauważyć, że choć poprzednia strona listu od pana Thorhilla została przeczytana dość pobieżnie, jego dopisek potraktowano z większą uwagą, markiz bowiem, przyciągnąwszy sobie krzesło, usiadł i jeszcze raz zagłębił się w lekturze. 7 Informacje na temat panny Baverstock, które lady Helena Candover uzyskała od kuzynki Marii, były wystarczająco alarmujące, żeby przestrzec ją przed tą młodą damą. Po pierwsze, istniało duże niebezpieczeństwo, że Oriana uczyni wszystko, by jak najszybciej zostać markizą. Po drugie, najwyraźniej starała się dostać w swe szpony pannę Stoneham. Lady Helena nie zamierzała dopuścić do tego, by jedyna sensowna guwernantka, która wydawała się mieć dobry wpływ na Arabellę, była nękana przez tę butną pannę. A już z pewnością nie chciała, by weszła ona do rodziny. Dlaczego tak się dzieje, pomyślała, że gdy tylko ma się do czynienia z ludźmi, zaczynają się kłopoty? Prawdę mówiąc, wolała już swoje psy, które robiły, co im kazała, i dobrze znały swoje miejsce. Musi się zdecydować, jak ma postąpić w tej sprawie. - Panno Baverstock - oznajmiła następnego dnia przy śniadaniu. - Dzisiaj po południu zamierzam złożyć wizytę pastorowi i jego żonie. Byłabym wdzięczna, gdyby mogła mi pani towarzyszyć. Z pewnością pani nie pożałuje. - Propo¬zycja została wygłoszona tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Oczywiście, lady Heleno. - Panno Stoneham, jeśli zabierze się pani z nami, z przyjemnością podrzucę panią na godzinkę do kuzynki. Będzie okazja, żeby zawieźć jej trochę owoców z naszego ogrodu. - Bardzo dziękuję, lady Heleno. - Zatem wyruszamy o drugiej. Lysandrze, zechcesz za¬mówić powóz? Nie potrzebujesz go już po południu. - Czy to stwierdzenie, czy tylko zapytanie? - mruknął pod nosem Mark. - Straszna kobieta ta twoja ciotka. - Zarówno mój powóz, jak i ogród są do twojej dyspozycji, ciociu - odparł cierpko markiz. Lady Helena pozostała jednak nieczuła na jego ironię i spokojnie zajęła się psami. Arabella i Diana, które nie przepadały za Oriana, wymie¬niły porozumiewawcze spojrzenia. Arabella poczuła lekki niepokój na myśl o tym, że ciotka poświęca tej damie szczególną uwagę. Gdy tylko pozwoliła na to etykieta, dziewczęta przeprosiły pozostałych i udały się do pokoju lekcyjnego przedyskutować tę sprawę. Clemency skrzywiła się słysząc ton markiza - bynajmniej nie miała ochoty, by jej kuzynka stała się celem jego wymuszanej szczodrości. Oriana uśmiechnęła się z zadowoleniem i poczęstowała się jeszcze jedną dorodną brzoskwinią z sadów markiza. Lysander miał wiele do przemyślenia. Ogromnie poruszyła go rozmowa z Arabella poprzedniego popołudnia i wiado¬mość o tym, że Mark zaproponował jej potajemną schadzkę na wsi w sobotni wieczór. Jego siostra niewątpliwie była taką psotną kokietką, ale już jako dziecko spowiadała się mu ze swoich problemów, nie widział więc powodu, by tym razem jej nie wierzyć. Ale dlaczego Mark chciałby zrobić coś tak lekkomyślnego? Przecież doskonale wiedział, że taki wypad może zrujnować reputację Arabelli i zaprzepaścić jej szansę na debiut towarzyski wiosną. Lady Fabian, która miała ją wprowadzić do towarzystwa, jest tolerancyjna, lecz wszystko ma swoje granice. Jeśli sprawa wyszłaby na jaw, nie postawiłoby to jego siostry w dobrym świetle. Lysander nie sądził, by Mark rzeczywiście nastawał na niewinność Arabelli, a już na pewno nie wierzył, żeby chciał ją poślubić. A więc dlaczego? Wtem przemknęło mu przez myśl, że siostra wymyśliła tę całą eskapadę. Jeśli tak, to po co mówiłaby mu o tym? Poza tym biedne dziecko czuło się najwyraźniej zagubione. Jedyne, co można teraz zrobić, to prosić Arabellę, by nikomu o tym nie wspomniała i powiadomiła go, jeśli Mark zechce po¬wrócić do sprawy. Potem pomyślał o Orianie. Nie potrafił sobie tego wy¬tłumaczyć, ale wizyta Baverstocków nie sprawiła mu ocze-kiwanej przyjemności. Mark, ostrzeżony przed spoufalaniem się z panną Stoneham, nie wiedzieć czemu zamierzał teraz namówić na tajną eskapadę jego siostrę. Także Oriana bardzo go rozczarowała. Ostatnio nawet zauważył, że za¬chowuje się wręcz jak sekutnica, i ogarnęło go niejasne przeczucie, iż ukrywa przed nim swoje prawdziwe oblicze. Oboje okazali się niezbyt miłymi gośćmi. Być może, zastanawiał się, ocenia ich niesprawiedliwie pod wpływem kłopotów i stresu. Może po prostu nie chce dopuścić do siebie myśli o rozstaniu się z czterystoma latami rodzinnej historii? Nie przyszło mu do głowy, że to on mógł się zmienić. Do czasu śmierci brata życie Lysandra było zabawne i nieskomplikowane. Utrzymywał znajomości z niezliczonymi tancerkami, strzelał u Mentona, chadzał do klubu, z większym lub mniejszym powodzeniem grywał w karty lub na wyścigach - jednym słowem, zachowywał się jak większość młodych, niezależnych finansowo mężczyzn, nie obarczonych żadnymi większymi kłopotami. To wszystko uległo nagłej zmianie. Nieoczekiwanie spadły na niego uciążliwe obowiązki. Stał się odpowiedzialny za przyszłość siostry i jej pozycję w świecie, a także, choć w mniejszym stopniu, za losy ciotki i podległych mu chłopów. Z początku był tym przytłoczony, by nie powiedzieć zirytowany, jednak z czasem jego uczucia się zmieniły. Zdał sobie sprawę, że nie chce wracać do dawnego nie skrępowa¬nego trybu życia. Gorąco pragnął wyciągnąć swój ród z tarapatów, zarządzać majątkiem, jak należy, a może nawet osiąść tu z własną rodziną na stałe. Po zastanowieniu zaniepokoiła go ostatnia refleksja. Jak może myśleć, że żona będzie przyjemnym dodatkiem do jego życia i obowiązków! Chyba zupełnie zwariował! Czyż nie zgadzał się z Markiem, że beztroskie życie bez zobowią¬zań uczuciowych jest najpiękniejsze? Czy naprawdę chce codziennie przy śniadaniu widywać tę samą twarz i obarczać się zgrają płaczących maluchów? O tym myśli? Wtedy przypomniał sobie dzisiejsze zaproszenie Oriany przez lady Helenę. A może ciotka pragnie tym samym okazać zgodę na ten związek? Jak Oriana wypadnie w roli pani Candover Court? Jest atrakcyjna i niewątpliwie byłaby odpowiednią markizą. Z całą pewnością również sprawnie poprowadziłaby dom. Ale bez sensu jest myśleć w ten sposób. Lysander nie widział sir Richarda w roli dobrego wujka, oddającego posag córki na spłacenie długów Alexandra. Nie, jedynym sposo¬bem utrzymania Candover jest, jak sugerował Thorhill, ożenić się dla pieniędzy. Ponownie wziął do ręki list od prawnika. Dziwne, że dziewczyna się jeszcze nie znalazła. Po spotkaniu z panią Hastings-Whinborough, śmieszną kobietą o farbowanych jasnych włosach i sztucznym zachowaniu, był tak oburzony, że nie zastanawiał się dłużej nad tą sprawą. Jaka matka, taka córka, pomyślał teraz, jeszcze raz czytając list. Zapewne dziewczyna uciekła z kochankiem, który już korzystał z jej hojnego posagu. Dość tego, nie warto o tym rozprawiać. Mimo to nie przestawał myśleć o dopisku Thorhilla, nie mógł wybić sobie z głowy, że istnieje tu jakiś związek, którego nie potrafi pojąć. Tuż przed drugą Clemency zeszła do kuchni, by spraw¬dzić, czy pani Marlow nie potrzebuje czegoś ze wsi. Posiadłość była mniej więcej samowystarczalna, ale takie produkty jak cukier czy świece należało kupować w sklepie. - Dziękuję, panno Stoneham, ale złożyłam już zamówienie w poniedziałek - odparła gospodyni. - W porządku. - Clemency odwracając się, dostrzegła spory kosz stojący na podłodze. - To dla pani, panno Stoneham - wyjaśniła pani Marlow, widząc zaskoczenie na jej twarzy. - Jestem pewna, że lady Helena nie miała na myśli aż takiej ilości - broniła się dziewczyna. - Chyba chodziło o coś mniejszego. - To z polecenia milorda, panienko. Pan zszedł tu osobiście. Clemency popatrzyła na koszyk z konsternacją. Nie chciała się tłumaczyć przed lady Heleną, a już z pewnością nie wobec panny Baverstock. Do kuchni wszedł woźnica, uchylił przed Clemency kapelusza i wziął kosz. - Wstawię go do powozu, panienko - powiedział, mruga¬jąc do pani Marlow. - Nie będzie pani przeszkadzał. - Dziękuję - wyjąkała dziewczyna. - Życzę miłego popołudnia, panno Stoneham - odezwała się gospodyni. - Z pewnością zasłużyła sobie pani na to. Clemency pobiegła na górę po pelerynę i kapelusz i punktualnie o drugiej wsiadła do powozu. Tuż przed nią ulokowały się w nim lady Helena z dwoma pekińczykami oraz panna Baverstock. Podróż upłynęła na wymuszonej wymianie grzeczności między Orianą a Clemency. Lady Helena nie miała im nic do powiedzenia, toteż zajęła się uspokajaniem psów, szczególnie mniejszego, który nie znosił podróży i nieprzerwanie szczekał. Młodsze pasażerki dzielnie walczyły, by utrzymywać wątłą konwersację, ale poddały się w końcu i przez resztę drogi wyglądały w milczeniu przez okna powozu. Woźnica zajechał wkrótce przed domek pani Stoneham, rozłożył stopnie powozu i poszedł po koszyk. Przednie siedzenie było teraz wolne, przez co w środku zrobiło się więcej miejsca, więc lady Helena ze spokojem wyjęła z torebki kość i rzuciła ją na podłogę - ujadający pekińczyk wreszcie zamilkł. Oriana pośpiesznie cofnęła nogi. - Czarująca dziewczyna ta panna Stoneham - stwierdziła żywo lady Helena. - Zgadza się pani ze mną, panno Baverstock? - Musiała mieć wspaniałe referencje - odparła Oriana wymijająco. - Referencje, panno Baverstock? Nie bardzo rozumiem. - Od poprzedniego pracodawcy, lady Heleno. - Co za bzdury! Myśli pani, że nie potrafię sama ocenić ludzi? - Jestem pewna, że milady jest w swych sądach bardzo wnikliwa - rzekła ostrożnie Oriana. - Mimo wszystko, jeśli idzie o tak słodką dziewczynę jak Arabella, nigdy za wiele czujności. Kobieta podniosła do oka lorgnon i spojrzała przez szkło na Orianę. - Mam rozumieć, że chce pani podać w wątpliwość kompetencje panny Stoneham? - zapytała oschle.