buzowała w żyłach. Ściskał w dłoni telefon jak ostatnią deskę ratunku.
– Kilka minut temu. Tutaj, na mojej ulicy, w Torrance – dodała łamiącym się głosem. Wydawała się śmiertelnie przerażona. – W... w szarym samochodzie. Czyżby? Rick już sięgał po kluczyki i portfel. – Chyba się nie spodziewała, że wyjrzę przez okno. – Widziała cię? – Chyba nie. – Chwileczkę. Widziałaś kobietę podobną do Jennifer w szarym samochodzie? – I znów wyjrzał przez żaluzje na motelowy parking. Coś mu się bardzo nie podobało w tej całej sytuacji. – Tak. – Jakim cudem ją widziałaś? – W świetle latarni. Samochód zatrzymał się pod latarnią i spojrzała na dom. Prosto na mnie. – Jest tam jeszcze? – Nie wiem. Zniknęła za zakrętem, jakieś trzycztery minuty temu. Boję się. Ona nie żyje, Rick. Ona nie może żyć. – Lorraine mówiła ochryple, histerycznie. – Nie wiedziałam, co robić. Pomyślałam, że zadzwonię do ciebie. – Będę za pół godziny. Trzymaj się. Rozłączył się, zapiął kaburę, włożył nową marynarkę i buty. W komórce lada moment rozładuje się bateria, ale wsunął ją do kieszeni razem z odznaką Nie zwracając uwagi na ból w nodze, wybiegł z pokoju i skierował się na parking. Ruszył z piskiem opon. Ktoś jeszcze widział Jennifer czy raczej jej sobowtóra. Wreszcie. Gdy znalazł się na bocznej uliczce wiodącej do zjazdu na autostradę, zadzwonił do Jonasa Hayesa. Od razu połączył się z pocztą głosową. Powiedział, co robi. Wjechał na autostradę i pędził na południe, wyprzedzał, kiedy tylko się dało, przekraczał dozwoloną prędkość. Noc była bezchmurna, wysoko nad łuną świateł miasta lśniły gwiazdy. Widział księżyc i samoloty mrugające nad Kalifornią, ale myślami był przy Lorraine. Czy to możliwe? Czyżby Jennifer się ujawniła? Niedaleko domu Lorraine? A może Lorraine odbija? Może coś jej się przywidziało? Jak tobie, zażartował wewnętrzny głos. Zerknął na szybkościomierz. Sto trzydzieści kilometrów. Wymijał właśnie lśniące czerwone bmw, gdy przyszła mu do głowy nowa teoria. Cholera. Shana już nie żyje. Czyżby Jennifer polowała na kolejną ofiarę? Na tę myśl zrobiło mu się słabo. Czy kobieta, której szuka, jest morderczynią? Poczuł mdłości, docisnął gaz do dechy i wyprzedził ciężarówkę w oparach diesla. Motocyklista przemknął koło niego, jakby stał bez ruchu. Pędził co najmniej sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Idiota! Mijały minuty i Bentz czekał, aż zadzwoni jego telefon. Musi pogadać z Hayesem, z kimkolwiek z wydziału. W tej chwili zobaczył zjazd. Dziewczyna na hondzie minęła go bez trudu. Nawet jej nie zauważył. Nie chciał narażać Lorraine. Nie wiadomo, o co chodzi Jennifer, ale instynkt mu podpowiadał, że nie jest to nic dobrego. Zanim zjechał, po raz kolejny połączył się z pocztą głosową Hayesa i poprosił, by skontaktował się z nim jak najszybciej. Bentz potrzebował dowodu, że nie oszalał. Że nie widzi duchów, że nie fantazjuje. Fakt, że Lorraine ją widziała, dodał mu otuchy. Teraz przynajmniej, jeśli nie zdarzy się nic więcej, LAPD uwierzy, widząc Lorraine przerażoną spotkaniem z kobietą podobną do Jennifer Bentz. – Skurczybyk – mruknął pod nosem, utkwiwszy w korku po zjeździe z autostrady. Malutki człowieczek w płaszczu, spodniach moro i kapeluszu z piórem majestatycznie kroczył przez jezdnię, pchając przed sobą wielki wózek na zakupy. Czas uciekał. Cenny czas. W końcu przeszedł, światła się zmieniły i samochody ruszyły z miejsca. Bentz gnał na złamanie karku z sercem w gardle. Myśl o spotkaniu z Jennifer dodawała mu energii. Lorraine Newell wiedziała, że już po niej.