– Oczywiście poza tym, że zginęła? – żachnęła się i znów spojrzała na zdjęcia.
W rzeczywistości brakowało jej Jennifer. Nie bardzo jej się uśmiechała rozmowa z jej byłym mężem, draniem, który zawsze trzymał żonę na dystans i przedkładał pracę nad rodzinę. Poczuła więź z Jennifer, nawet teraz, gdy od tak dawna nie było jej wśród żywych. Rozmowa o niej z Rickiem zakrawała na zdradę. Uciekła wzrokiem od onieśmielających oczu Bentza w stronę ogrodu, gdzie kwitnące pnącza bugenwilli oplatały pień drzewa. Ale po co teraz trzymać język za zębami? Przyjaźń dawno się skończyła. Jennifer już nie ma. – Pamiętam tylko, że dużo mówiła o odejściu. Chciała dać sobie szansę, a tobie zwrócić wolność. – Trzeba mu przyznać, że się skrzywił, choć zaledwie odrobinę. – Uważała, że ty bardziej się nadajesz na ojca niż ona na matkę, i to mimo że za dużo pracowałeś, za bardzo angażowałeś się w dochodzenia i piłeś więcej, niż powinieneś. – Uniosła włosy, żeby bryza musnęła jej kark. – Była dość bystra, by dojrzeć, że będziesz dobrym ojcem. Cokolwiek to znaczy. Założyła nogę na nogę. Czy to możliwe, że te zdjęcia są prawdziwe, zastanawiała się. Nie. Nie ma mowy. Kobieta na nich jest zbyt młoda. Albo ma boskiego chirurga plastycznego. Shana podniosła głowę i ponownie zajęła się dręczeniem Bentza. – Wiesz, oczywiście, że miała kochanka. – Sądząc po jego zaciśniętych ustach, wiedział. – Z nim także chciała zerwać. Jej życie za bardzo się komplikowało, a ponieważ James był twoim przyrodnim bratem... – I biologicznym ojcem mojej córki. Jezu, wyprzedza ją. Shana wzruszyła ramionami, zła na siebie, że nie przyrządziła dzbanka margarity. Nagle poczuła zdenerwowanie, zaczęło jej dokuczać pragnienie. – Zdawała sobie sprawę, że ich związek przyniesie same kłopoty, zwłaszcza że James był księdzem. I w ogóle... – A on wiedział, że chce skończyć? – zapytał Bentz ponuro. kpiąco, gdy sączyła martini i dzieliła się soczystymi szczegółami ze swego życia. A zajazd w San Juan Capistrano? Przypomniał jej się na chwilę, by zaraz znowu zniknąć. – Hotelik nazywał się chyba Misja San Michelle. Nie, brzmi nie tak. Jak to było, do cholery? Nie, nie... Mam! – Pstryknęła palcami. – Misja San Miguel, tak! Był dla nich wyjątkowo ważny. Byli tam pierwszy raz, gdy zaczynali, no wiesz, gdy zaszła w ciążę, a potem znowu, gdy romans się odnowił. Widziała obrzydzenie, które Bentz za wszelką cenę starał się ukryć, i poczuła złośliwą satysfakcję. Drań zasługiwał na dawkę rzeczywistości, na kubeł zimnej wody. To przez niego Jennifer była taka popaprana; to jego chłód pchnął ją w ramiona innego. Pochyliła się nad stolikiem i szepnęła scenicznym, gardłowym szeptem: – To ironia losu, zważywszy, że ksiądz James był człowiekiem Kościoła i w ogóle. Pewnie sypiał z Jennifer, łamał wszystkie śluby, a potem i tak uzyskiwał odpuszczenie grzechów. – Zmarszczyła nos. – Nie jestem katoliczką ale chyba tak to działa? – Nie wiem. – Usiłował coś zapamiętać. – Jeszcze jakieś miejsca? – Tak, mały hotelik przy Figueroa, niedaleko uniwersytetu, ale nie pamiętam szczegółów. – Może powiedziała za dużo. Może powinna była trzymać język za zębami. ] tak nic nie przywróci Jennifer życia. Zaciskał usta w wąską kreskę. W jego oczach i głosie był chłód. Wieczny glina. Zimny. Daleki. Doświadczony. – Przypominasz sobie coś jeszcze? – Tylko to, że żałowała – powiedziała w przypływie szczerości. – Że cię skrzywdziła. Spojrzał na nią, jakby znowu się z nim drażniła. I trudno mu się dziwić. – Mówię poważnie, Rick. Była na siebie wściekła za, jak to nazywała, swoje przekleństwo – odruch, by odpychać od siebie wszystko, co dobre. Owszem, była egocentryczna i próżna, ale w głębi duszy była też bardzo dobra. I na swój dziwaczny sposób kochała cię. I to bardzo. Rozdział 9