głuptasek i bezposażnych panien znajduje sobie takich narzeczonych, że wokół wszyscy
nadziwić się nie mogą – jakże to im się trafiło takie niezasłużone szczęście? A trafiło im się właśnie tak: umiejcie, panny, słuchać. Co jak co, ale słuchać pani Polina umiała. Kiedy było trzeba, unosiła brwi, od czasu do czasu wołała „ach!”, a nawet chwytała się za pierś, bez żadnej jednak przesady, zwłaszcza zaś – znów bez żadnego udawania, z czystej, niepodrabianej ciekawości. Doktor zaczął mówić jakby niechętnie, ale wobec tak wzorowej słuchaczki stopniowo się zapalał. – Moi pacjenci są, rzecz jasna, nienormalni, ale to oznacza tylko, że odchylają się od uznanej przez społeczeństwo średniej normy, czyli są bardziej niezwykli, egzotyczni, dziwniejsi od „normalnych” ludzi. Ja jestem zasadniczym przeciwnikiem samego pojęcia „normy” w zastosowaniu do wszelkich porównań w sferze psychiki ludzkiej. Każdy z nas ma własną normę. I obowiązkiem jednostki wobec siebie jest wznieść się ponad tę normę. Tu pani Polina pokiwała głową, jakby doktor wypowiadał tezę, która przychodziła jej do głowy już wcześniej i z którą ona w pełni się zgadza. – W człowieku to właśnie jest cenne, właśnie to interesujące – kontynuował Korowin – właśnie to, mówiąc wprost, wielkie, że może on zmieniać się na lepsze. Zawsze. W każdym wieku, po każdym błędzie, każdym upadku moralnym. W naszą psychikę wszczepiony jest mechanizm samodoskonalenia. Jeśli się tego mechanizmu nie wykorzystuje – rdzewieje i wtedy człowiek degraduje się, stacza poniżej własnej normy. Drugi kamień węgielny mojej teorii jest taki: każda skaza, każda szczelina w osobowości jest jednocześnie także przewagą, wyniesieniem – należy tylko odwrócić ten punkt rzeźby duchowej o sto osiemdziesiąt stopni. I oto trzecia moja fundamentalna zasada: każdemu cierpiącemu można pomóc i każdego niezrozumianego można zrozumieć. A kiedy się go zrozumie, wtedy można zaczynać z nim pracę: przemieniać słabego w silnego, kalekiego w pełnowartościowego, nieszczęśliwego w szczęśliwego. Ja, miła pani Polino, nie jestem od swoich pacjentów wyższy ani mądrzejszy, ani lepszy, raptem tylko bogatszy, chociaż między nimi też są całkiem zamożni ludzie. – Pan uważa, że każdemu człowiekowi można pomóc? – Słuchaczka, przejęta słowami doktora, klasnęła w dłonie. – Ale przecież są odchylenia, które wyleczyć bardzo trudno! Na przykład ciężkie pijaństwo albo jeszcze gorzej – opiumomania! – To akurat bzdura. – Doktor uśmiechnął się pobłażliwie. – Od tego właśnie zaczynałem kiedyś moje eksperymenty. Mam na własność wysepkę na Oceanie Indyjskim, daleko od morskich szlaków. Tam osadzam beznadziejnych alkoholików i narkomanów. Żadnych ziół oszałamiających na wyspie się nie znajdzie, za żadne pieniądze. Tam zresztą pieniędzy w ogóle nie ma w obiegu. Raz na trzy miesiące przypływa szkuner z Malediwów, przywozi wszystko, czego potrzeba. – I nie uciekają? – Kto chce wrócić do dawnego, ma prawo tymże szkunerem odpłynąć z powrotem. Na siłę nikogo tam się nie trzyma. Uważam, że prawa wyboru człowiekowi odbierać nie należy. Chce ginąć – cóż, jego prawo. Tak że prawdziwą trudność stanowią nie niewolnicy butelki i kalianu, tylko ludzie, do których anormalności nie tak łatwo dobrać klucz. Z takimi właśnie pacjentami pracuję tu, na Kanaanie. Czasem z powodzeniem, niekiedy zaś – niestety... Korowin westchnął. – W pawilonie siedemnastym mieszka u mnie pewien telegrafista kolejowy, który twierdzi, że porwali go mieszkańcy innej planety, wywieźli do siebie i przetrzymywali tam kilka lat, i to lat o wiele dłuższych niż na Ziemi, ponieważ tamtejsze słońce jest znacznie większe od naszego. – Dosyć subtelna uwaga jak na prostego telegrafistę – wtrąciła Polina Andriejewna. – To jeszcze nic. Gdyby pani posłuchała, jak on opowiada o tym całym Wuferze (tak się nazywa planeta) – niech się schowają Swift do spółki z Jules’em Verne’em! Co za plastyczność szczegółów! Jakie detale techniczne! Zasłuchać się można. A język! Udziela mi lekcji wuferskiego języka. Zacząłem specjalnie układać glosarium, żeby go zrozumieć. I co pani powie? Ani razu się nie pomylił, pamięta wszystkie słowa! I gramatyka jest zadziwiająco logiczna, o wiele bardziej konsekwentna niż w jakimkolwiek znanym mi ziemskim języku! Gość z Moskwy aż ręce splótł – tak ciekawa była opowieść o innej planecie.