Bentz odczekał sekundę. Oczywiście były partner nie przepuści okazji do żartów.
– Jedną odparł sucho. – Możemy się spotkać za... powiedzmy... godzinę? – Koniec żartów. Montoya mówił śmiertelnie poważnie. – Na posterunku. – Nie. Może w Cat’s Meow? – Będę za pół. – Dobrze. Montoya rozłączył się, a Bentz został z niepokojem w sercu. Coś jest nie tak. Czyżby po wydziale krążyły plotki, że wyrzucają go na emeryturę? – Cholera – zaklął i wsiadł do dżipa. Na myśl o oddaniu odznaki zrobiło mu się niedobrze. Nie był gotów odejść, do cholery, a nie widział siebie w roli detektywa. Wrzucił wsteczny, skręcił ostro, dojechał do szosy i pognał do Nowego Orleanu, by usłyszeć złe wieści od Montoi. Cafs Meow to knajpa niedaleko Bourbon Street. Po huraganie przywrócono ją do dawnego stanu, dalekiego od świetności. Ceglane ściany, nawet świeżo wyszorowane, wyglądały, jakby miały lada chwila runąć. Drewniane podłogi, wprawdzie odświeżone, nosiły ślady wieloletniego zużycia. Surrealistyczne portrety muzyków jazzowych specjalnie postarzono, by wyglądały jak pokryte patyną i warstwą tytoniowych oparów. Ella Fitzgerald wisiała krzywo, jak dawniej, jakby właściciel szczycił się tym, że w jego barze nic nie wygląda jak należy. Klimatyzator wył głośno, wentylatory na suficie poruszały się powoli, dym unosił się znad stolików, przy których siedziały grupki gości. Montoya czekał nad filiżanką wystygłej kawy. Zmierzył Bentza wzrokiem, gdy ten usiłował nie skrzywić się, siadając naprzeciwko młodszego kolegi. – Co jest? – Bentz nie owijał w bawełnę. Zamówił herbatę. – Mam dla ciebie korespondencję. – Co? – Bentz się zdziwił. – Przyszło na posterunek. Montoya poczekał, aż kelnerka postawi na stoliku szklankę z herbatą Bentza, i dopiero wtedy z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął kopertę: dwadzieścia na dwadzieścia pięć centymetrów, nazwisko Bentza wypisane drukowanymi literami, adres – nowoorleański wydział zabójstw. I wielka pieczątka: „Osobiste”. Koperta była zamknięta. – Dzisiaj przyszło? – Mhm. – Montoya wypił łyk kawy. – Prześwietlone? – Czyli sprawdzone pod kątem materiałów wybuchowych i groźnych substancji, na przykład wąglika. – Owszem. Bentz zmrużył oczy. – Przez ciebie? – Tak. Zobaczyłem to w poczcie, uznałem, że to tylko twoja sprawa, więc... – Wzruszył ramionami. – Zwinąłeś to. Montoya zrobił nieokreślony ruch ręką. Może tak, może nie. – Jest zaadresowane do ciebie. Uznałem, że lepiej będzie, jeśli to dostaniesz, zanim zobaczy to Brinkman. – Zerknął na kopertę. – Pewnie nic takiego. – Gdybyś tak uważał, nie zawracałbyś sobie głowy. Kolejne wzruszenie ramion. – Otworzysz czy nie? – Teraz? – Tak. – Znowu łyk kawy. – Więc chodzi o to, że jesteś ciekawy. – Tylko cię kryję. – Jasne. – Bentz spojrzał na stempel pocztowy. Był zatarty, w mdłym barowym świetle niewiele widział, ale w kieszeni, przy breloczku, miał latarkę; poświecił nią na kopertę i żołądek podszedł mu do gardła.